Temat postu zaczepił mnie przypadkiem, gdy znajomy podczas wspólnego obiadu opowiadał o tym, że nie je śniadań… Chociaż zażartowałam wtedy, że jest szczęściarzem zaoszczędzając tak dużo czasu rano – nie wyobrażałam sobie, żeby nic nie jeść po przebudzeniu. Byłam przekonana, że człowiek bez śniadania działa w trybie slow motion. Śniadanie było u mnie na liście TOP3 rano. Takie przyzwyczajenie. No właśnie. Przyzwyczajenie.

W ciągu kolejnego tygodnia od tej rozmowy trafiłam na Instagramie na relację Stephan’a Labossiere’a (@StephanSpeaks). Oczywiście mówił o zakończonym kilkudniowym poście. Podjął się go ze względów duchowych, ale podkreślał też szeroko korzyści dla ciała fizycznego. Wyglądał na zachwyconego. Pomyślałam ok… Skoro Wszechświat tak nalega…
Do tematu postu zawsze podchodziłam dość ostrożnie, pomimo mojego przeświadczenia gdzieś w środku, że post jest człowiekowi potrzebny. Za sobą miałam jedynie krótkie doświadczenia z monodietą arbuzową i dietą dr Dąbrowskiej. Pomimo tego, że były one pozytywne (i skuteczne) – nadal ostrożnie. W grę wchodził więc tylko post przerywany (Intermittent Fasting) w wersji medium (16:8 dla mężczyzn i 14:10 dla kobiet). Zasada tutaj jest taka, że wyznaczamy sobie okno godzinowe, kiedy przyjmujemy jedzenie – trwa ono w przypadku kobiet 10h, a w przypadku mężczyzn 8h. Przez pozostałe 14h-16h nie jemy (można i należy pić).
Okno żywieniowe powinno się zaczynać w godz. 10.00-12.00 rano. To przypomniało mi z kolei o zasadach Diety Diamondów, z którą zetknęłam się kilka lat temu. Jest to dieta rozdzielna (podstawą jest niełączenie skrobi i białka), ale to, co najbardziej utkwiło mi w głowie z lektury sprzed lat, to fazy przyjmowania posiłków, oparte na naturalnych cyklach organizmu. Według założeń tej diety pomiędzy godziną 04.00 rano, a 12.00 trwa faza oczyszczania. Oznacza to, że organizm zajmuje się wtedy wydalaniem – nie powinien więc nic przyjmować do trawienia. Od godziny 12.00 natomiast rozpoczyna się faza przyjmowania.
Nie będę się już dalej na ten temat rozpisywać (Dieta Diamondów w innym poście), ale te cykle już wtedy wzbudzały moje zaufanie, a teraz potwierdzenie dla ich słuszności znalazłam w zasadach postu przerywanego.

Co leżało u podstaw mojego zaufania? Wrażenie, że ciągle jemy… Nie wydaje Wam się? Wstajemy – jemy. Idziemy do kina – jemy. Wychodzimy ze znajomymi – jemy. Oglądamy telewizję – jemy. Jedzenie kojarzy nam się z czasem wolnym i odpoczynkiem. Nie oszukujmy się. Jedzenie ma swój cel, a my czasem kompletnie go pomijamy traktując je jak czystą przyjemność. Taki dodatek. Nie chcę zabrzmieć skrajnością. Jedzenie jest dobre. Ale jeżeli chodzi o przyjemności, to mamy jednak skłonność do przesadzania, a przejedzenie w tym wypadku, dobre już nie jest.
W naszych czasach dobrobytu (nazwijmy je tak na naszej szerokości geograficznej) granica pomiędzy jedzeniem, a przejedzeniem jakoś się zatarła. Bo kto ostatnio czuł prawdziwy głód? Wszechobecny konsumpcjonizm dotyczy także jedzenia i jest sztucznie napędzany przez ludzi, którzy czerpią z tego zysk. Czy naprawdę w kinie musimy jeść, a w restauracji zamawiać trzy dania zamiast jednego? Nie dajmy się zwariować. A może organizm ma dość ciągłego mobilizowania swoich wewnętrznych agentów do sprawdzania co znów jemy, czy to nie trucizna, jak to strawić itd.? Może on w tym czasie chciałby zająć się regenerowaniem komórek na przykład? Dajmy odpocząć układowi trawiennemu.

Mając to wszystko w głowie, zaczęłam stosować IF 14:10. Moja waga lekko spadła i niezależnie od tego co jem, utrzymuje się na stałym poziomie, dobrze się czuję i co najważniejsze – mam uregulowane poczucie głodu. Zaakceptowałam uczucie nieprzepełnienia i mogę bardzo efektywnie z nim działać. W różnego rodzaju opracowaniach znajdziecie opinie specjalistów odnoście korzyści tego sposobu odżywiania: zwiększenie metabolizmu, utrata ok 3% wagi, regulacja hormonu głodu, lepsza detoksykacja organizmu, wzmocnienie odporności, zmniejszenie stanów zapalnych, zapobieganie chorobom Parkinsona i Alzheimera, szybsza regeneracja neuronów, lepszy sen, a nawet wydłużenie życia.

Dla mnie – po kilku miesiącach stosowania IF 14:10 – jest to po prostu naturalne. Post to nie głodówka. Chodzi tylko o to, żeby się zatrzymać i posłuchać swojego organizmu. Czy teraz naprawdę jestem głodna, czy też muszę zrealizować jakiś schemat, zagłuszyć problemy? A może po prostu chce mi się pić? Gdy czasem mówię, że nie jem nic rano, wielu ludzi kręci głową z niedowierzaniem. A przecież post nie jest praktyką nową, tylko zapomnianą. Prawdziwe praktyki postne były znane u długowiecznych plemion z uwagi na brak pożywienia zimą, czy też u ludzi wierzących w kontekstach religijnych (pierwsi chrześcijanie pościli dwa dni w tygodniu). Jezus Chrystus wymienił post jako jedną z podstawowych praktyk – i w tym momencie nie mam już pytań, czy jest to dobre czy nie. Nie mam jeszcze tyle odwagi czy wiedzy, żeby pościć dłużej jak Stephan i odczuć korzyści nie tylko fizycznie, ale i duchowo (a myślę, że takie jest główne przeznaczenie postu).
Wiem jednak, że post jest tak samo dobry, jak jedzenie.

>>Bądźmy dla siebie dobrzy @MagdaLena

Pozostaw komentarz

Twój adres mailowy nie będzie publikowany.